Fragment z końca lata
komary torturują moje nogi, ręce i uszy, uradowane, że ponownie zapomniałem przed położeniem się do łóżka
włożyć do kontaktu odstraszacz na na insekty, czy jak tam to urządzenie się nazywa.
walczę ze sobą: zamknąć oczy i wmówić sobie sen czy jednak wstać, odszukać wkład Brosa i wsunąć go w odstraszacz?
Odwracam się na prawy bok i widzę profil śpiącej żony w jasnej poświacie, bo księżyc przygotowuje się do pełni
i świeci nam prosto w twarze odbitym światłem, tak dumnie, jakby miał je na własność. tyle że żonie
nigdy nie przeszkadzało to w zaśnięciu. wstaję, podłączam urządzenie do prądu i zerkam jeszcze
do pokoju córki. jutro rozpoczyna drugą klasę, a przecież nawet ten fakt nie przeszkodził jej
odlecieć do Nibylandii. przypominam sobie słowa pana Stasia z pracy, który jest przed
sześćdziesiątką i skarży się, że od dwóch tygodni budzi się regularnie o 3:00 w nocy,
po czym w tej bolesnej bezsenności trwa do świtu. wariat na niebie strzela
odbitym światłem prosto w mój pysk. ciekawe o czym myśli
podczas tych nocy pan Stasiu? ugryzienie na nodze
niedługo rozdrapię do krwi. moje kobiety śpią,
a ja nie wiem, czy zostanie tutaj po mnie
cokolwiek. siadam i zaczynam pisać
ten tekst. niech chociaż on
upamiętnia - irytujący,
zbyteczny jak ślad
po ugryzieniu komara.
niech nie pozwala
zasnąć. niechaj
swędzi.