Przechadzka
w wartkiej tafli wody
otulonej skostniałym
nabrzeżem wyblakłych traw.
Usadowiły się na srebrnym,
drżącym odbiciu księżyca
rozkołysanym trzepotem
kaczych skrzydeł.
Skryłam zaróżowioną
mrozem twarz w wrzosowej
chuście, podarowanej
rykoszetem przez kamuflowany
zakupoholizm mamy.
Wzrok ukołysałam
na purpurze rozpędzonych
zachodzącym słońcem chmur.
Płuca wypełniłam mrozem,
kieszenie płaszcza marzeniami,
tylko serce...
Serce wyściełane łzami
przeszywa jękiem ciszę,
kuląc się w kącie
tęsknoty za...
Nieistniejącym.
