Nadchodzi
a już opędzają się od niej,
listy, które rozrzuciła
zwiastujące jej nadejście
wymiatają spod domów i z ulic,
z niechęcią, zamaszyście.
Zapinają kurtki po szyję
ostentacyjnie kuląc się z zimna,
wyciągają parasole ze szpikulcami
gotowi do walki z nią, z jesienią,
choć wiosną przy podobnej temperaturze
odsłaniają dekolty i nogi
nie bacząc na zdradliwe słonko i chłody.
Niechciana i nieczekana,
nawet pająki bardziej boją się jej niż ludzi.
Melancholiczka ruda
w ubłoconych kaloszach,
powłóczystych sukniach,
w czepliwym szalu z babiego lata
rozdaje wrzosy, astry
i chryzantemy...
Niech ktoś jej powie, że
to smutne kwiaty jak cmentarne szepty.
Przysiadła strapiona na pustej ławce
inną porą miejscu randek,
sąsiedzkich pogaduszek
i poczynań żulików.
Na nic jej pełne kosze darów,
na nic korale z głogu
i jarzębin,
podniebne łańcuchy i klucze,
na nic wielobarwne pejzaże
i róże,
na nic romantyczny taniec liści.
nie lubią jej
chyba, że tylko poeci.
Zerwała się, zapłakała,
rzuciła kasztanami.
Wariatka - wiatr pomyślał
i porwał ją do tanga
rozdmuchując mgły i wonie
a ludzie niech trzaskają sobie oknami,
niech szukają ciepła pod kocami,
dobrze im to zrobi.