Pamiętajcie
te z klonu rozłożystego.
Że tam za parkanem, za płotem
cmentarz, ni ducha żywego.
A na cmentarzu jesiennym
wiatr hula swawolnie i cicho.
Czasem ktoś zniczem półsennym
zza grobu zamruga jak licho.
Mrugają tak ludzie umarli.
Dorośli, dzieci, rodziny...
Jak wiele znaczy to światło,
w pamięci ludzi wciąż żywych...
Lecz w dalszej części cmentarza,
gdzie nikt już prawie nie chodzi.
Tam kopczyk maleńki się zdarza.
O pamięć bliskich się prosi.
I któż to tak leży tam w dali?
Kto tak maleńkim dziś zda się,
że ledwo garsteczka ziemi
ciut większą niż polny ptaszek.
To dzieci za wcześnie umarłe.
Te, którym chwil parę żyć przyszło.
Rodziny ich zejściem rozdarte.
Ich światło na moment zabłysło.
Rodzice już zapomnieli.
Bo po co pamiętać ból, rozpacz...
Pisklęta pełne nadziei.
Tak szybko przyszło się rozstać.
I o tym szepcą mi liście.
Te z klonu rozłożystego
Choć drzewo stoi dostojnie.
To płacze w środku pokornie.
Wie, że dostojnym szumem,
nie wznieci w pamięci bliskich.
Ognia co skryty w tę trumnę
rozerwał więzi, ze wszystkim.