Spacer na miętowym wielbłądzie
mleczną mgłą zieleń sierści okryła,
gdy rozkołysanie podróżnej miękkości
sięgało rubieży zmyślnej przestrzeni.
Byt ten niezwykły, z moim złączony,
po stopniach zagadki wytrwale dążył
do głębi odmieńcom losu właściwej.
Dno tajemnicy, niechybnie zwietrzone,
malachitowym rozbłysło płomieniem.
Fasadę czeluści, mrokiem zasłanych,
skruszył pomruk wielbłądziego szczęścia.
Nadzieja - pomyślałam -
w szlachetności tej się skrywa,
za czernią myśli przydrożnych.