Wypad za miasto
Kiedy przez wieś sobie idę (przywiózł pociąg mnie poranny),
To mi drogę zastępują jakieś osty i dziewanny,
A woń jaśminu i rozmarynu
Powoduje lekki, miły zawrót głowy nieustanny.
Słońce kąpie się w kałużach, bo padały nocą deszcze
I wciąż na błękitnym niebie widać jakieś chmury jeszcze.
Na wzgórku łysym - maślaków wysyp,
A nie wziąłem żadnej siatki. Gdzie ja teraz je pomieszczę?
Słońce grzeje coraz mocniej. W dzień na pewno będzie upał.
Już na brzegach kałuż z błota twarda robi się skorupa.
Drugie śniadanie zjem na polanie,
A od wiatru mnie osłoni malownicza krzewów grupa.
Łąka świeżo wykoszona. Nad nią słowik wznosi trele.
Muszę częściej tu przyjeżdżać - a najlepiej co niedzielę.
Cóż mi potrzeba? Kurtka i chlebak,
A na nogach dobre buty. To naprawdę jest niewiele.
.