Miraż
Błyskawic tępym przygnieciony szlakiem,
Błąkam się, mały , zdziwiony , niewinny;
Wzlatuję , spadam , jak gdybym był ptakiem
Ranionym nagle, ustrzelonym w locie,
Trafionym świtem, bom małego lotu...
Może wybrany jeden spośród wielu;
Przypadkiem? Celem? Czym winny w istocie?
Ziemię dostrzegam , ciężko spadam na nią.
Chcę się poderwać, ale nie mam siły.
Bezradny w lęku, pogrążony w trwodze,
Wspominam słowa, które mnie zraniły.
Bo życie jest snem wariata na scenie.
Śnionym w malignie, biernie nieprzytomnie;
Teatrem, w którym gramy główne role,
Gdzie reżyserem jest nasz bagaż wspomnień.
Spomiędzy szczelin niepamięci mojej,
Mdłych gestów tylko, moich złudzeń znakiem.
Patrzę wstecz, nikły, naiwny, dziecinny,
Sensu nie widząc, pogodzony z brakiem
Celu wędrówki, która w swoim splocie
Jest wypadkową rzeczonego splotu,
Predestynacji, co doznało wielu,
Z ślepym przypadkiem w bezdennej miernocie...