Melodia znad morza
i zrzucam cumy
ruszają motory
odpływam na drugą stronę świata
to moje małe
zamknięte w kambuzie serce
zaczyna na nowo
odważnie mamrotać albo mruczeć
bulaj,
bulaj, otwórzcie bulaj
wpuszczam do mojej kajuty
zatrzaśnięte w sektorach krótkich i długich
promieniowanie optyczne
z tamtych nocy i dni
tak wyraźnie
widzę ślady u szczerbionych słów
wypowiedzianych w kręgu na sali
na skraju dróg
u brzegów morskich wydm
i dzikich piasków
między grządkami rozgrzanych maszyn
gdzie nie ma ogórków ani pomidorów
tylko niezliczone szeregi regulatorów
do światła i benzyny,
widzę bukiety znaków
i wypłowiałych liter
albo i poprzewracanych słów
i całych posklejanych oskołą
niezręcznie wersetów.
W odbiciu
po północnej stronie
za śluzą kanału, którą wszyscy znają
tam, gdzie biały las
związanych okrętowym węzłem
kopy masztów przypomina
że już nic innego nie widać
tylko partyzany wyrastające z niedalekiej wody
gdzie jest tylko wiatr
i gdzie jest przystań
dla samotnych i zagubionych cieni
między tamtymi i tymi
przyjaciółmi z Facebooka i obcymi z gazety
szumią takim bliskim
czytelnym dźwiękiem
„Pan pozwoli”
brakuje tam tylko
„Do widzenia”