Za zakrętem
zakręt
złączonych ogniw
i byłem przed następnym
i wciąż wyrastały
następne nieznane serpentyn ogniwa
i wciąż tylko
to jedno
metalicznie dźwięczące szepty
suchy śladu piasek
wymalowanych potem marzeń
dudniący rytmicznego marsza
dźwięki które gdzieś kiedyś
otarły się o mundur młodego żołnierza.
Kiedy minąłem następną osadę
kiedy już byłem bardzo zmęczony
kiedy już byłem bardzo daleko
tak daleko, że nie pamiętałem
ani dnia, ani godziny
a nogi w obdartych trampkach
spragnione deszczu otumione kurzem
już same jak w transie niczym
po Joint sesji
ciągły mnie po obcej autostradzie
prowadziły jak małe dziecko
od placu zabaw do wesołego miasteczka
Od furtki do obcej kurtki.
Zaliczyłem tą i tamtą źródlaną górkę
dotarłem do obcego podwórza
usiadłem spragniony
na ławce w ciszy mrocznej altanki
w cieniu starej śliwy
uchyliłem delikatnie srebrzystą pokrywkę
gliniany garniec pachniał świeżym mlekiem.