Wybrakowany
Jakub Żulczyk
tworzył stiukowe zwoje.
Ornamenty w łupinach
zatapiał w formalinie.
Potem na targu warzywnym sprzedawał
słoje z pustymi głowami.
Naznaczone od poczęcia.
Przychodzili i pytali.
Po ile kilogram mózgu idioty?
Pakował w szary papier.
I konopnym sznurkiem zawiązywał
myśli.
Oni szli dalej.
W aptece Pod Czarnym Aniołem.
Odpoczywali,
bo tam woda za darmo była.
Upici na zapas.
Szli dalej.
Aż odszedł eremita.
Mózg nie pomieścił piękna.
Po śmierci zamalowali bielą czarne plamy
i podziwiali.
Dalej.