kraj czterech pór roku w grudniowym zadumaniu...
~Franciszek Karpiński
stała w oknie zamyślona i zapatrzona w grudniową ciemność wypatrywała powrotu mężczyzny
odkąd pamięta zawsze wyczekiwała gospodarza domu
w ten szczególny dzień przecież nie zasiądą bez inwokacji do wieczerzy
za nią stół owity białym obrusem i dzieci oczekujące pierwszej gwiazdki
stół zastawiony dwunastoma potrawami zwyczajnymi na miarę czasów
Anna wyniosła ale poddana
i wiedziała gdzie jej miejsce w domu
wiedziała też gdzie jej ojczyzna
taka ogromna i ciepła jak bela z najszlachetniejszego materiału
rozłożona od doliny jednej rzeki do drugiej
od jaru do jaru od Bałtyku przez Mazowsze do zębiastej sierry Tatr
jej kraj zanurzony w przedwiosenne dnie i noce
i wiosenne świty pełne skowronków
kraj skapany w soczyste lato kiedy
seledyn koron drzew szedł w konkury z zieleniną łąk a złoto falujących łanów pszenicy odbijało się o błękitne niebo i spadało w czerwonorudawą jesień
kiedy w zaduszny zmierzch paliły się dookoła widnokręgu cmentarze schodzące w dymnobiałe noce zimowe kiedy zadymka porywała ze śnieżnych okopów sztandar zamieci wyjącego tryumfu nad bezsiłą człowieka
Anna zawsze wypatrywała obłoków na wszystkie wiosny już
od wigilijnej wieczerzy i łamania chleba wypieczonego z najbielejszej mąki nieskalanej złem
pomiędzy waśniami i początkami zgody
uśmiechała się półksiężycem do swoich marzeń
jej kraj był tam gdzie rodziła się nadzieja w tej maleńkiej piąstce
w którą wraz z budzącym się życiem wbiją w nią gwoździe cierpienia
(cykl wspomnień o Annie - mojej babci)