Wstyd mój codzienny
po prostu się zjawił i usiadł w kuchni.
Właściwie rozgościł się jak by był u siebie.
I stwierdził że by się czegoś napił.
- No ale że jak to tak? - Pytam. - Ty znowu?
- i po co tu? - On że wiem niby o co chodzi.
Że nie mam co stroić głupich min,
bo już tego nie naprawię. I że bym wyciągnął
tą żytnią co trzymam dla "gorszych" gości.
Bo on musi gardło przepłukać a taka
będzie idealna. Chodziło mu o moje gardło
bo on swojego z domu nie wziął, znowu.
(Mówi że to dla tego dla tego że nie będzie
na mnie wątroby marnował. Buc głupi)
I jak już przepłukaliśmy to mi wyjaśnił.
A ja znów się rozsypałem.
Na setki małych klocuszków.
A on sobie tak po prostu poszedł, zadowolony z siebie.
I tylko nogą te klocki roztrącał
(Mówi że zależy mu bo lubi patrzeć na to)
Ale ja wiem że to po to
że ta żytnia jeszcze prawie cała.