Dwa światy
Codziennej pustki
Delikatnie przykrywa biała poświata
I już chce się biec dalej
Aż po sam koniec
Niby to w szczęściu
Upajając się ciepłem
Zamykam oczy
Jest inaczej niż zwykle
Dalej wróć do żywych
Znowu swędzi
Rozdrapując niepokój do krwi
Malutkimi kroczkami
Troszkę jeszcze się śliniąc
Wybudzam resztki obiektywizmu
Boli
Jakiś łyk zabrany
Tylko dla uświęcenia wieczoru
Tego samego
Zapętlonego
Nie da się wyrwać
Z profanacji życia