Sen Adama
mnie, podnosisz do życia, lepisz z prochu ziemi,
autoportret swój, kopię, ledwie słowem jednym;
karmisz jak dojną piersią Ziemia — boska Matka,
dajesz mi wolną wolę, przeciw Twojej gryzę
jabłko, Ty — miłość, łaska, pełnia zlitowania,
Ty — Wszechświat, ziarnko, Ty — Ja, Ty — Szatan przeganiasz
mnie z domu, własne dziecko za jedną przewinę,
odwracasz wzrok swój ode mnie, pnę się na wzgórze
mojej krwi, wołam w pustkę, szepczę krzyż i słyszę
aniołów śmiech nade mną, co się kłębią tłumnie
jak wrony wokół trupa w czarnej chmurze dzikiej,
apokryf nowy rzeźbię w glinie swoim ostrym
żebrem, odrzucam niebu i otwieram oczy.