stary poeta z poszczęściem na niejutra...
zwilgotniały na umyśle tkwię
jakby w bezruchu
wciąż w tym samym prochowcu
w kolorze razowej bułki
od lat chodzę po mieście
wsłuchując się w stukające raz po raz
o trotuar czerwone obcasy
a czasem czarne
uciszają zmysły
i patrzę już tylko patrzę
wciśnięty w poszycie kołnierza
spod ronda skudlonego kapelusza
spoglądam w obszary dam z miedniczkami
od pęcin po uda i tylko do i tylko aż
za wyjątkiem niedosięgalnych miejsc
skrytych pod tajemnymi koronkami
kiedy byłem młody
nie zaskakiwał mnie ten
bezkrytyczny stan przemijania
jak dzisiaj kiedy pod drzewem życia
zbieram robaczywe spady
bywam tu i tam po to by
zrozumieć ten cały konformizm
odbierający
sumienie ducha i rzeczywistość myślenia
dosłownie że aż wkrada się w mózg
i narzuca swój porządek świata
obrzydliwe nawyki innych innym
bez zgody poetów
wciąż chodzę
ale równie dobrze mógłbym upaść
pod fleki wygłodniałej żądzy
niekiedy padam
umierając bezszelestnie
pośród romantyków
już niestrzelistych i niepięknych
z podgardlem zmarszczonym
od odwiecznego grania ze sobą
w ruletkę
palcami powykręcanymi
od obierania skórki ze zgniłego jabłka
układam słowa stuk stuk stuk
po mózgu łażą muszki owocówki
i powoli
zjadają zwojowane plany
zdążyć chwycić jeszcze raz
życie za rogi
zanim zdarzy się dojrzeć klawiaturę
zanim mgła nie przysłoni jej
matematycznych znaków
nie postawi ostatniej kropki na życiu.
kiedy po porannej toalecie
poczujesz zapach białej morwy
to znak że czas się wycofać z gry o tron
bo to co zostało ze słońca już dawno
wygasło i wypaliło marzenia
tylko w dali cichną słowa
u zmierzchu nocy
i jeszcze jeden stary rok odchodzi