na progu życia i śmierci
wita mnie twoja
chroniczna samotność
mrugnięciem powieki
gasisz przelotny uśmiech
a lodowatym spojrzeniem
rozpalasz iskry
na ususzonych już
kwiatach
cały czas mówisz mi coś
czego nikt nie rozumie
ta sama kobieta
w odbitym lustrze
w ogóle cię już
nie poznaje
ciemność
świecić zaczęła
blaskiem
i podąża w wybranym
kierunku
pod fotelem leżą
zakrwawione kapcie
oprószone martwym
pyłem przeznaczenia
w poczekalni nadal
skrzypią stare schody
słychać jak szeleści
pampasowa trawa
która gdzieś na wietrze
utraciła w sobie
wszelkie błogie stany
swojej świadomości