codziennie staję się żertwą w oczekiwaniu...
żłobię wciąż linie życia krótsze i jeszcze krótsze
tak jakbym rachować umiała tylko do trzech
jeden jeden i pół jeden i trzy czwarte i pełne dwa i dwa i pół… trzy
dałeś mi wolę i codziennie podajesz kolory
pomagasz nieść kamienie losu
układasz zmierzchem sen który nie chce usnąć a z brzaskiem
dostaję nową kredkę i gumkę do wymazania czerni
twój trud jest nadaremny a mimo tego nie odchodzisz ode mnie
przy tobie tak bardzo chciałabym się załamać rozkleić poddać
zaszeptać tajemnice
a kiedy cię nie ma wtedy chcę się rozpaść zniweczyć poszarpać
ty jeden rozumiesz i nie znaczysz mnie tatuażem
nie wykluczasz nie krzyczysz
codziennie w ciszy przyjmujesz krzyż i gwoździe
wbijam je w twoje ramiona wątpię i znowu kocham
upadam i lękam się osierocenia przez jedyne dziecko twojej matki
zabijam w sobie ciebie i wskrzeszam myślę
że najokrutniejszy rodzaj boskiej litości to nawigacja dla śmierci...