Trzydzieści trzy i jedna trzecia
nad białym, knajpianym pianinem.
Wygłodniałych palców stado
spada na klawisze,
by skubnąć garść akordów
rozłupując ciszę
wybornym pasażem.
Saksofon się snuje
srebrnym altem marzeń
i kołysze mnie w ramionach
niosąc z basu krokiem
w ciepłym deszczu werbla
spod chmur na podłogę,
gdzie głowy omotane
muzyki woalem
krążą wokół siebie
tak zapamiętale,
jakby każdą nuta
nurtem swym porwała.
Drżą oddechem trąbki
zaplątane ciała,
o tarkę parkietu
szurają podeszwy
w tańcu ponad czasem
upojnie niespiesznym.
Otwieram oczy dźwiękiem upojone
zaledwie na chwilę -
- tylko zmienię stronę...