Kolorowa
kruczych piór żałoby,
by z nimi ulecieć
ku brzozowym majom,
które oczom zgasłym
zieleń obiecują,
które niewinności
bielą przywracają.
Niebo jak pies miało
wiernie iść za tobą,
lecz po krokach kilku
przysiadło na schodach,
a dzikie fiolety
sukienką targają
i muchy dni stygną
w bursztynowych miodach.
Czerwienią rozpalasz
hardą gniewu ciszę
i w żółcie ubijasz
zwiędłe uczuć liście,
to, co się nie śniło,
jest tak wyraziste,
to, co śnić się miało,
poszarzało mgliście.