Zanim wzlecisz jak orzeł
droga kręta i stroma,
co rani, zatrzymuje,
w mrok beznadziei zanurza.
Czasem upadek na skałę,
ostry, nieubłagany ból,
życia twardość w kościach,
w sercu zimny chłód.
Czasem upadek na mech,
miękki, zielony dywan,
gdzie zbierasz ciche łzy,
co w nicość się rozpłynęły.
Przed dalszą drogą,
z poranionych kolan powstając,
strzeż się ostrych konarów,
by marzeń nie zniszczyć.
Nieś je delikatnie,
jak płomyki świecy,
co w orły się przemienią,
mocne, dumne,
w słońcu się mieniące.
Niech twoje marzenia wzlecą,
jak orły w niebios błękit,
spojrzeniem jasnym, dalekim,
przebijając mglistą zasłonę.
Ich siła i piękno światu
nową pieśń zaśpiewają.