Być pogodną mądrym smutkiem...
Bliscy i znajomi owijali jej życie w najdroższy jedwab i mówili:
– Przecież masz przystojnego, bogatego i zaradnego męża. Bez niego byłabyś nikim.
Potem w ciszy piła zieloną herbatę przy oknie i spoglądała na ludzi tak samo jak kiedyś, gdy była małą dziewczynką. Zazdrościła innym dzieciom dotyku mamy... Dzisiaj innym kobietom tej dłoni w dłoni.
Dnie i noce biegły jak pociągi według rozkładu jazdy skrupulatnie poukładanego, tylko nie przez nią. Może przez Niego? Zadawała pytanie, na które nie znała odpowiedzi. Ot, po prostu – takie życie.
Ta zmiana przyszła znienacka, w nocy poczuła brak powietrza i już wiedziała, że to uczucie w niej pozostanie. Nie zasnęła, leżała obok z poczuciem winy i ze wstydem swoich ud. Odtąd odczuwała jedynie pustkę. Żyła z tą świadomością akceptując tę drugą, która w niej zamieszkała. Z mężem rzadko się kochali, a kiedy już, oddawała się bez sprzeciwu. Brał cały jej chłód i zobojętnienie. Widocznie wystarczało. Powoli znikała, aż pozostała tylko cielesna powłoka. Świat wokół stawał się obcy i bezbarwny – nic nieznaczący.
Nie pasowała już do tej aranżacji. Poważna i roztropna rzadko się uśmiechała, częściej płakała, wklepywała pod oczy krem na zmarszczki. Wciąż była, a kiedy cisza zapadała obok, przyglądała się innym na ulicy, w tramwaju, czy w kawiarni. Szukała w tych miejscach miejsca dla siebie.
Pewnego dnia ta druga ją zaskoczyła. Stały obie przed regałem z bielizną, ona odchodziła, tamta wracała. Potem chwyciła pierwsze z brzegu pudełko, kolor, rozmiar i góra czy dół nie miały znaczenia. Opakowanie wcisnęła pod marynarkę, zbyt nerwowo ruszyła w kierunku wyjścia. Serce waliło, tamta w środku uciszała tętno i dygotanie. Ciało oblała fala potu – szła dalej, minęła kasy, zawadziła o kogoś, o coś. Potem, kiedy poczuła powietrze i zapach deszczu. Kiedy buzowała w niej adrenalina, to... wreszcie chciała krzyczeć. Dwie przecznice dalej wyrzuciła pudełko do kosza i swoje czerwone szpilki. Boso pobiegła po kałużach. Poczuła, że żyje.
Od tej chwili, gdy nie mogła poradzić sobie ze sobą, kradła rzeczy, drobiazgi, które nie były
jej do niczego potrzebne. Takie życie? Mąż tak by powiedział. Banał i zawsze miał rację.
Tamtym popołudniem, już na placu przed galerią zatrzymał ją ochroniarz. Ludzie przystawali i gapili się na nich. Ktoś powiedział:
– Złodziejka.
Nie robiła sobie z tego nic. Przyznała się i spokojnie poszła za mężczyzną. Kiedy wysypała na biurko zawartość markowej torebki, ochroniarz zaniemówił: karty kredytowe, portmonetka z salamandry ze sporą gotówką i inne eleganckie gadżety. Bawił ją ten widok zdziwionej twarzy podnieconego strażnika.
Obok skradziona tandetna bransoletka ze znakiem zodiaku – cena 23,00 zł. Spisał protokół dla policji i kazał jej podpisać. Kiedy czytała, przez chwilę tamta namawiała ją do poprawy błędów ortograficznych... Jednak zaniechała tego.
Po co zawracać błahostkami głowę? – pomyślała.
Nigdy nie była notowana i ze względu na małą szkodliwość czynu dochodzenie umorzono.
Nikt się o tym nie dowiedział. Sprawa ucichła i wszystko inne w jej życiu też.
Siedziała jak co dzień przy oknie i piła wciąż zieloną herbatę.