W POTRZASKU
Walczę o każdy oddech, wyciągam ramiona,
Na oślep młócę skażone powietrze
Dryfuję w nicość...Coraz szybciej lecę...
Spadam na dno otchłani przerażenia,
Nurzam się w strachu, bezkresie cierpienia
Brutalne ciosy kaleczą wciąż ciało
Plugawe słowa ranią... Tak mało zostało...
Zbieram okruchy człowieczej godności
Zdzieram opaskę ślepej naiwności
I to, co miłością było, nienawiścią płonie,
Ogniem się syci, w pięść zaciska dłonie...
Lecz dokąd pójdę? I co ze mną będzie?
Tańczyć tak muszę w szaleńczym obłędzie...
Rozpacz przypudruję... uśmiech na twarz włożę
Zagram rolę życia... Niech Bóg dopomoże!