Czarna owca - H.H przypadki XXI
Kiedy utraciłem wzrok,
to, czy było jasno,
czy ciemno,
straciło dla mnie znaczenie.
Spałem, gdy byłem zmęczony
i jadłem, kiedy N. lub B.
przychodzili, by mnie do tego zm…
zachęcić.
Czasami słuchałem muzyki,
czasem ludzkich głosów.
Nużyło mnie to jednak,
bo mój słuch wyraźnie osłabł,
przez co musiałem bez przerwy
nasłuchiwać ze specjalną uwagą,
by cokolwiek zrozumieć.
Przez większość czasu,
niczym uparte dziecko,
próbowałem zacząć poruszać się sam.
Moje biodra i kolana
pokrywały sińce,
które bolały przy każdym ruchu,
a nawet gdy leżałem nieruchomo.
Nie uznawałem jednak porażki.
Szemrano, aż szmery zmieniły się w szepty.
szeptano, aż szepty zmieniły się
w zdecydowane głosy.
Uznano mnie za ciężar,
za odszepieńca.
Chciano się mnie pozbyć.
Przybycia N.
zawsze zwiastowała
woń gniewu i bólu,
aż pewnego dnia,
rozpoznałem wampirzą krew.
Wbrew jego sprzeciwom,
przeszukałem go dokładnie,
by znaleźć źródło zapachu.
Skóra z jego paliczków bliższych
została zdarta wraz z mięsem,
gdy uderzał nimi raz po raz.
Musiał walczyć.
Nigdy nie był zwolennikiem rozwiązań siłowych.
Nic to nie zmieniało,
lecz podniosłem się,
by moje oczy
znalazły się na wysokości jego.
Kiedy mnie objął,
po raz pierwszy,
od dnia w którym wrócił przemieniony,
z jego oczu pociekły łzy.
Wtulał się we mnie,jak bezbronne dziecko,
niemo skarżąc się na świat.
Nasze objęcia były kanciaste,
nie pasowaliśmy do siebie,
blokując stawy i szturchając żebra,
ale to nie było istotne,
tak długo,
jak byliśmy braćmi.
Wylewał z siebie żal,
a początkowy szloch
został zdławiony,
zmieniając się w drżenie.
Powoli odsunął się ode mnie,
po czym odszedł.
Wstydził się?
Był wściekły?
Milczał,
lecz charakterystyczny trzask apteczki
powiedział więcej niż słowa.
Bandaż szemrał,
owijany wokół pokaleczonych palców.
,,Wygrałeś?”
Ostatnio zadawałem
najgorsze możliwe pytania.
Nie miał szans,
przeciw przerażeniu.
Nie odpowiedział mi,
lecz ścisnął pocieszająco ramię.
Odrobinę za mocno,
jakby przepraszając.
Złapał mnie atak kaszlu.
Bałem się,
że już nie ustanie.
Moje palce pokryła posoka.
W nozdrza kłuł mnie zapach krwi,
mojej i N. Zmieszanych.
Nie miałem pociągnąć długo.
Powrót ze świata zmarłych
nie miał być możliwy,
a ci, którzy wracali
kaleczyli świat swym bytem,
sprawiając, że jego jestestwo
wyło jak ranne zwierzę.
Starał się pozbyć rys ze wszystkich sił.
Wkrótce miało mu się to udać.
Nie można wyłowić wraku
i oczekiwać,
by pływał jak nowy.
Przeraźliwie głośny łoskot
był czymś niespodziewanym,
podobnie jak następujące po nim
trzask i jęk obalanych murów.
Krzyki wymieszały się ze sobą,
w chaotycznej kakofonii
z której zrozumiałem jedynie,
że kryjówka została zaatakowana.
Wybuchła panika.
Słychać było nielicznych,
którzy próbowali zorganizować defensywę,
lecz zagłuszano ich.
Wyszedłem, zataczając się.
Chodzenie nie było dobrym pomysłem,
ale chciałem pomóc.
Nie mogłem być bezużyteczny.
,,Zniszczono północną ścianę!”
krzyczał ktoś.
Tłum ciał pochłonął mnie
i zaczął ciągnąć.
Czyjaś ręka wcisnęła mi w dłoń nóż,
który instynktownie ująłem.
Rękojeść nie przypominała mojego skalpela.
Nie była tak b e z p ł c i o w a,
stworzona na podobieństwo
tysiąca innych.
W tym ostrzu była jakaś historia,
dusza.
Wpadłem na B.,
a przynajmniej wydało mi się, że to ona,
choć sądzić mogłem jedynie
po wiązce przekleństw,
którą mi posłała.
Wyzywanie od uszatych durni
i skretyniałych profesorów.
to najmilsze słowa, które usłyszałem.
Złapała mnie,
bym ,,się jej znów nie zgubił”
i zaczęła prowadzić
w sobie tylko znanym kierunku.
H.H
(Ponieważ poprzednia część wygrała WM (dziękuję jeszcze raz ^_^) i nie podlega edycji to powstanie druga, w której usunę (w miarę możliwości) wszystkie błędy. Taka wersja ostateczna. trzymajcie się cieplutko.