Świat z ogryzków...
Pośród natury często powracał do pierwotnego miejsca, a jego zachowania to niewytłumaczalne pierwociny. Biurokracja i znaki czasu powoli zabierały wolność. Rozgoryczony zacisnął ciszę i ruszył przed się... Tam, gdzie widział jakiś sens owej chwili. Marszruta kręta i zawiła. Drwiła z planów, a ulęgałki kusiły jak cholera. Stan ciała domagał się pójścia w tamtym kierunku. Stan duszy zaprzestania. On jej nie słuchał. Cel miał jeden - zdążyć kwadrans przed, zdążyć przed sobą, zanim zatrzasną się drzwi. Chciał bardzo dojść do źródła miłości. Nieopanowane pragnienie jak kleszcze wbijały się w skórę. Jakby świat nie istniał, jakby zamarł, jakby wszystko sprowadziło się do konsekwencji podjętej decyzji. Życie ważyło na szali kamienie, a czas nie zwalniał i wszelkie myśli i działania koncentrowały się w nietykalnym centralnym punkcie, tam, gdzie zdążał. Tu i teraz dowodził swojej doli. Walczył o przetrwanie i myślał, że jest dobrze wyszkolony do życia. Jednak ta mała urzędniczka, strażniczka zapędu okazała się zwinniejsza i silniejsza. Miała wszelkie narzędzia do wykonywania roli i grzebania w cudzych aktach. On miał tylko wiatr przed sobą, za sobą zamroczenie spowodowane wilczym apetytem na zduszenie pragnienia. Kiedy wokół człowiek, człowiekowi kojotem i szakalem, on podporządkowywał się mocniejszym wilkom. Gdzieś w oddali, szara codzienność ukazywała nadzieję na drugą szansę...