kiedy odbijam się w lustrze
lecz daremna to jest sztuka
bo przez kruchość mojej tarczy
wciąż powodów nowych szukam
do tej walki która zżera
nędzne ciało oraz duszę
że się poddać pragnę nieraz
by móc przestać ciągle kruszeć
w morzu uczuć bez potrzeby
kiedy można skończyć pięknie
jednak chyba tylko wtedy
kiedy ostatecznie pęknie
serce które we mnie bije
tą hardością co tak boli
jednocześnie wie że żyje
póki walczy w wolnej woli
.
nie pragnąć niczego więcej
a to co przyjdzie powitać
w niewysłowionej podzięce
nowym spojrzeniem oddychać
tam pod powieką gdzie światy
czasu łagodność znajdują
stając się jednym teatrem
sztuki bez której nie czując
tych pragnień które tak mamią
bezsiłą dnia powszedniego
pomimo skrzydeł u ramion
wciąż wiodą drogą gdzieś w ciemność
czasu co ściska w obręczy
niewiedzy i pragnień pustych
a wewnątrz jakiś głos jęczy
kiedy odbijam się w lustrze
.
jesteś mroźnym wiatrem i ognistą ziemią
siło co się we mnie tak panoszysz bólem
a ja czując kości nieproszoną niemoc
staję się niechcący przyczyną uczuleń
na to i na tamto urojenie nieba
które choć błękitne czarnym deszczem kropi
coś wewnątrz mi mówi ażeby się nie bać
wszechogarniającej podstępnie utopii
i stać niczym kamień na straży istnienia
tego co się w kształcie duszy utrwaliło
co pomimo bólu pozwala nie zmieniać
uczuć w których kwitnie wszechczująca miłość
.