**Złośliwy Wiatr**
i lubił płatać figle.
Jednak nie było to zabawne.
**Wiatr:
bardzo się nudził.
Nie wiedział,
co ma ze sobą zrobić.
Musiał znaleźć jakąś rozrywkę.
Już wiem!
Dam popalić
okolicznym mieszkańcom.
Aż będzie ubaw!
Akurat drogą
szedł pewien dżentelmen.
**Wiatr:
zdmuchnął temu panu
kapelusz z głowy.
**Dżentelmen:
„Jak pan, wiatr, śmie!
Nie mam czasu
na takie głupoty.”
**Wiatr:
„Tylko żartowałem.
Po co od razu się denerwować?
Czy wszyscy
w tym miasteczku są tacy poważni?”
**Dżentelmen:
„Wypraszam sobie!
To nie żart,
to złośliwość
z pana strony.”
**Wiatr:
„A tam, od razu złośliwość.”
**Dżentelmen:
„Ja tak tego nie zostawię.
Mam dobre znajomości.
Pójdę, gdzie trzeba,
a teraz żegnam,
panie wietrze.”
**Wiatr:
„Idę lepiej stąd.
To jakiś nudziarz
bez poczucia humoru.”
Tym razem celem wiatru
stała się artystka malarka.
Była ładna pogoda,
a malarka malowała
swój obraz na balkonie.
„Co ja widzę?
Jakaś artystka
pięknie maluje obraz.
Może w nią dmuchnę.”
Malarka była bardzo zła.
**Malarka:
„Co pan, wiatr, najlepszego narobił?
Mój obraz spadł z balkonu,
jest cały zniszczony.
Tyle serca i pracy w to włożyłam!
Za dwa tygodnie ten obraz
miał być na wystawie.
Ja tego tak nie podaruję!
Zgłoszę to do matki natury!”
Wiatr, wiedząc, że to nie żarty,
wziął nogi za pas
i uciekł.
Wiatr dmuchnął w dziewczynkę,
która w ręku trzymała
urodzinowe balony.
Od razu poszybowały w górę.
**Dziewczynka:
„Proszę mi oddać
natychmiast moje balony!”
**Wiatr:
„A jak nie oddam,
to co mi zrobisz?”
**Dziewczynka:
„Mamo! Pan wiatr
zabrał mi moje
urodzinowe balony
i nie chce ich teraz oddać!”
**Mama dziewczynki:
„Co pan, wiatr, sobie wyobraża?
Zabierać dziecku z ręki balony?
To po prostu wstyd!
Proszę je oddać
mojemu dziecku!”
**Wiatr:
„Dobrze, już oddaję.
Po co ta złość?
Idę czym prędzej.”
Wiatr nadal nie miał dość.
Dotarł do małego miasteczka,
gdzie była ładna pogoda
i ludzie miło spędzali czas.
**Wiatr:
„Coś tu za cicho,
tak spokojnie.
Trzeba trochę nadmuchać!”
To raczej
nie spodobało się
mieszkańcom małego miasteczka.
Mieszkańcy małego miasteczka:
„Co za cham!
Szczyt bezczelności!
A było tak spokojnie.”
Mieszkańcy małego miasteczka
zgłosili sprawę
do matki natury.
I tak wiatr został wezwany
na czerwony dywanik
przez matkę naturę.
Sprawa naprawdę
wyglądała poważnie.
**Matka natura:
„Panie wietrze,
doszły mnie wieści
o pana natarczywej złośliwości.
Nie mogę na to przymknąć oczu.
Muszę pana ukarać.”
**Wiatr:
„A jaka to będzie kara?”
Matka natura:
„Zakaz wiania na wieczność.”
**Wiatr:
„Matko naturo,
wszystko,
tylko nie to!
Proszę,
już nie będę złośliwy.”
**Matka natura:
„No dobrze, panie wietrze,
dam panu jeszcze jedną szansę.
Moja decyzja:
zakaz wiania na dwa lata.
Jednak pamiętaj, wietrze,
jeżeli usłyszę choć jedną skargę,
wie pan, co wtedy się stanie.”
**Wiatr:
„Dziękuję,
matko naturo,
za swą łaskawość.
Wolę nie wiać dwa lata
niż całą wieczność.”
Minęły dwa lata.
Wiatr wiał tylko wtedy,
gdy nadchodziła jego pora,
bo on też jest potrzebny,
a nie wtedy, gdy miał na to ochotę.
**Morał:
Przysłowie mówi:
„Jaką miarą mierzysz,
taką ci będzie odmierzono.”
Damian Moszek.