Muskuły cierpliwości z wiekiem wiotczeją…
~ Ewa Lipska "Dom Spokojnej Młodości"
To był wczesny sierpniowy świt. Obudził mnie dobiegający zza ściany głośny rumor. Kiedy weszłam do pokoju mamy i zobaczyłam ją siedzącą na podłodze z odwiedzioną nogą na prawą stronę… Zaniemówiłam. Kolejne nieszczęście. Wyglądała jak nieruchoma kukiełka czekająca na poruszenie sznurkami przez nieznanego animatora.
— Mamo, dlaczego mnie nie zawołałaś? – pytam ze spokojem.
— A po co? – nie chciałam ciebie budzić – zaraz wstanę – ciągnęła jak zawsze te swoje mądrości: hardość i upór.
— Nie wstaniesz sama, bo złamałaś nogę, może nawet miednicę?
— Wstanę, wstanę. – Idź spać. Ja sobie poradzę.
— Mamo, nie możesz się teraz forsować, bo ci może to zaszkodzić. – Musisz pojechać do szpitala.
— Nigdzie nie pojadę.
Po dłuższym czasie przyjechała karetka. Pani procedura zatwierdziła i nadała numer (S72.1).
Za niecały tydzień w trzeciej dobie po operacji dostałam mamę z powrotem z plikiem skierowań w pakiecie.
NA CITO!!!
Dwa dni pracowałam w centrali telefonicznej i tylko słyszałam słowa: Nie. Brak miejsc. Za pół roku. Za rok…
Wskutek nieuwagi wynikającej z dziewięćdziesięcio czteroletniej letniej starości mama utkwiła w zamykających się automatycznie drzwiach systemu NFZ. On w kwiecie wieku, Ona nie dość zręczna, aby się w porę wycofać.
Ja unieruchomiona w nadzwyczaj uciążliwy sposób pomiędzy wewnętrzną i zewnętrzną ścianą bezsilności próbuję walczyć jako środkowa. Bezskutecznie.
Mama chodzi między tutaj i tam. Ale nigdy dalej. Nocą śpi, żeby zebrać siły, by oszacować to, czego nie można opisać słowami. Ale można policzyć.
— Mamo mówiłaś coś?
— Nie, liczę chmury za oknem. – Znowu muszę od początku – mruczy pod nosem.