Wiatr, pustelnik i diabeł
niczym cień Jamesa Bonda,
przeciska się wiatr
do przyczepy wnętrza.
Poprawia firankę przy oknie,
z płomieniem na świeczce
wita się przez chwilkę,
a później przysiada na gołej podłodze,
i mruczy dość śpiewnie
sobie coś pod nosem.
W tym czasie mały diabeł
za ramię mocno szarpie
śpiącego pustelnika.
„Wstawajże, wstawaj!”
– krzyczy mu do ucha.
Ascety jednak wcale to nie rusza,
dlatego dostaje pięściami po żebrach.
Otwiera niechętnie
oczy swe pustelnik,
a widząc diabełka
znużony rzecze:
„Ach, to ty znowu!
Idźże se do czorta!”
Diabeł nie bacząc
na tę pogardę,
głośno wyrzuca
z siebie oskarżenie:
„Wstawajże, leniu!
I odmów swe Psalmy!
Wstawajże, wstawaj,
leniu śmierdzący!”
Pustelnik spokojnie
– spokojnie, a jakże!
Odwraca się na bok,
by skończyć swą drzemkę.
I tylko na moment,
nim błogo zaśnie,
z uśmiechem łagodnym
tak diabłu odpowie:
„Idźże już, idźże, przyjacielu drogi!
Wszak wiem ja przecież,
jaką mam regułę
oraz to:
kiedy i jak ją wypełnię”.
A słuchał tego cierpliwie wiatr,
i aż z zachwytu zagwizdał.
Taka to bowiem
jest prosta rada,
by ignorować,
co diabeł gada.