Z pamiętnika samotnika 1
że czas nie mierzy się zegarkiem,
ani niczym pochodnym w jego rozumieniu.
Banalne, jak zazwyczaj bywa,
to co najprostsze posiada w sobie prawdę.
Po co komu sekundy, minuty, czy też godziny,
wszystkie one stają się zbędne,
w obliczu spokoju, czy też wszechobecnej natury.
Jest dzień, za nim kroczy noc i tak przez wszystkie pory,
od narodzin po śmierć, jak i dla atomu tak i dla kosmosu.
Ciągłość płynie bez końca, bez początku,
po co więc tworzyć granice zamykając nieskończoność.
Przecież słońce zawsze było najdokładniejsze.
W jego cyklach usłyszeć można jak oddycha Ziemia.
Ujrzeć moment o świcie jak nabierane powietrza,
jakiej rozkoszy doznaje ukazując swą piękność.
I jak wydycha, opadając w senne ramiona przeznaczenia,
niecierpliwie a zarazem spokojnie
oczekującego na nią snu.
Półtora roku które wymusiło odrzucenie schematów,
tak perfekcyjnie wpisywanych do kolejnego dnia.
Antidotum -życie bez prądu,
i wszystko tak dokładnie wyliczone, unormowane,
przemyślane, przestaje istnieć. Znika.
To trochę tak, jakby być w bajce do której nie wnosi się iluzji.
Gdzie zwykła codzienność jest najcenniejszym skarbem,
a to co się wydarza, wcześniej czy później wypełnia prawda.
To czas przebywania w zapomnianych pokojach duszy.
Jej poznawania, badania, aż po osiągnięcie metamorfozy
albo powrotu do drogi w jakiejkolwiek filozofii o byciu.
To czas zwalniających myśli,
ich rozkładu na czynniki pierwsze.
To tysiące pytań zadanych przed kominkiem
i tyleż samo odpowiedzi zapomnianych rankiem.
I nad tym, i pod tym, i przed tym, i za...
kształtująca się cierpliwość do własnego i obcego "JA".
Niespieszność w wymiarach wcześniej nieznanych.
.....
CDN
...o ile szanowne grono, w swych wypowiedziach
uzna jej zasadności :)