Dosyt
w przeręblach czasu
spotykam się z Bogiem
w sobie
patrzymy na siebie
bez równości
myślimy tak samo
więc po co nam słowa
zwierciadła
już dawno rozbite
zaniedbany ten świat
wieczorami łuna przypomina
w pełni kwiat
Od niechcenia otwieram okna
bo czuję że robi mi się niedobrze
tak więc tym razem dostaję
z gramatyki trzy minus
to co zwróciłem koledze
który stał na schodach
i się uśmiechał jakby mnie znał
albo nic się nie stało
a to jest czysta abstrakcja
Choć przecież motyle łapię dalej
o poręcze zaczepiam
się
skacząc w inny wymiar
istnienia pod pozorem chwili
którą momentalnie chcę uchwycić
i mieć spokój święty spokój
na zawsze jakiś tam czas
Reszta jest znużona
chce spać spać ile można
a tego nikt nie wie
i Bóg na pewno potakuje
więc wystarczy już tego
dość