Kobiety jak magnolie zakwitają za szybko (prozą spisane) 4
Znowu kochaliśmy się, ale tym razem przerwał nam dźwięk telefonu, kiedy podniosłam - usłyszałam:
— Czy mogę rozmawiać z synem! — krzyczała kobieta Bez-Wstydu-Jesteś-Dziewucho.
— Niestety nie, bo nie ma go u mnie — skłamałam. — I nie wiem, gdzie jest.
Odłączyłam telefon z gniazdka i wróciłam do pokoju.
— Kto dzwonił? — zapytał.
— Pomyłka — odpowiedziałam.
Patrzyłam, jak śpi i wreszcie byłam z siebie dumna. Odfajkowałam punkt pierwszy swojego planu i zaczęłam realizować w myślach punkt drugi... A gdyby tak zamieszkać z Filipem przed ślubem?
Jednak nasze studia, wykłady, praktyki w szpitalu, w sądzie, kolokwia, przesiadywanie w bibliotece sprawiały, że sprawy wspólnego zamieszkania zeszły na plan dalszy. Spotykaliśmy się pomiędzy okienkami i w weekendy, oczywiście niedzielne obiadki były wpisane w życie jak tatuaż nie do usunięcia.
Czerwiec... Kończyłam piąty rok, jeszcze ostatni egzamin z onkologii pojutrze, i wyjeżdżamy z Filipem w Tatry. Wracałam z czytelni późnym wieczorem do domu. Zobaczyłam światełko w śmietnikowej klatce. Napiłabym się dereniówki? Kiedy zbliżałam się do drucianej bramki, usłyszałam znajomy głos – ciotka Magoniowa siedziała z Romanem i pili słynną nalewkę Michaliny.
— Na litość Boską, co ty tu robisz?
— Tylko się nie denerwuj, mój lekarz stwierdził u mnie chłoniaka żołądka — oznajmiła ze spokojem. — Czy możesz, mi pomóc wypieprzyć tego skurwiela z mojego życia? — Zaśmiała się głośno.
Usiadłam pomiędzy nimi i nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
Prawie świtało, kiedy opuściłyśmy apartamenty Romana. Problem pojawił się przy windzie. Michalina odmówiła wejścia do niej. Więc z ciężką głową i walizką u boku ruszyłyśmy schodami do góry. Droga była wyboista i stroma. Dotarłyśmy przed trzecią pod drzwi mojej kawalerki.
Rano jak najciszej zsunęłam się z łóżka, by nie budzić ciotki. Kiedy weszłam do kuchni, oniemiałam. Michalina świeża i nucąca pod nosem... "miłość ci wszystko wybaczy" - spoglądała przez okno. Na stole przygotowane śniadanie i dymiąca kawa zbożowa połechtały moje kubki smakowe.
— Jesteś niesamowita.
— Usiądźmy do stołu. — Uśmiechnęła się.
Po śniadaniu zadzwoniłam do Filipa, lecz kobieta Nie-Masz-Za-Grosz-Kultury-Żeby-O-Tej-Porze nie pozwoliła porozmawiać. Zamyśliłam się.
— Kochana — o czym myślisz? — zapytała.
— Ojej, zaskoczyłaś mnie... nie, o niczym. — Skłamałam. — A dlaczego pytasz?
— Bo od tego nic nie myślenia, aż ci się taka bruzda robi pomiędzy brwiami. — Roześmiała się. — Filip to dobry chłopiec, tylko ma matkę na wyrost z przerośniętym mniemaniem o sobie. On ma charakter ojca. — Zamyśliła się na chwilkę. — Dobrze ci w życiu? — Popatrzyła zagadkowo na mnie.
A ja zobaczyłam w kąciku oka czerwoną grudkę i zamarłam. Czyżby przerzuty?
— Och, Michalino mamy teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia.
— Wiem kochana, dlatego bym chciała poukładać pewne sprawy. Wiem, że nie zostało mi dużo czasu.
Wstałam i podeszłam do okna. Poczułam za sobą jej oddech.
— To, co robimy? — zapytała.