czernią malujemy po ziemi
mała dziewczynka tam chodziła by obcować z wielkością
taka mała wobec czegoś tak ogromnego
niesamowite wyobrażenie
wokół dolina wciąż młoda karmiła
mile kwadratowe urodzaju pszennego kładły kłosy
pod kosy srebrzyste
kęsy białego chleba najsmakowitsze złociły
uśmiech na dziecięcych twarzyczkach
radość niosła czysta woda
dzisiaj brzuchy za duże i cmentarze
zakonserwowane życie zalutowane w kolorowych puszkach
zapudełkowani ludzie pod mamucimi sklepami
pustynia z przeżutymi resztkami maszynowej produkcji
kominy sterczą wysoko
z nich czarny dym węglowy wypala zimne piece chlebowe
droga prosta i zawsze daleka
niesie się po niej fatamorgana od rozpalonego w słońcu betonu
a rzeka wciąż idzie przed nami wielka i milcząca bo zaufała