Poemat na cześć Williama Blake’a
Ze śpiewem na ustach
umierają wariaci
albo święci,
ale ty przecież
nie byłeś
żadnym z nich.
Tym razem
nie było ci dane
zawrócić
od Bram Śmierci,
ale droga,
którą tam poszedłeś
pełna była światła
i muzyki z harf,
które sam
namalowałeś.
Byli tacy, co chcieli
wysłać ciebie
do piekła alchemików,
nie rozumiejąc,
że to ty właśnie
potrafiłeś zachować
ludzką powagę
wobec tragikomedii
odgrywanej
przez Naturę.
W twojej prawdziwej,
bo wyobrażonej
krainie,
każdy smutek
miał swoją twarz,
każda radość
miała skrzydła,
a każda nowa myśl
- rozległe pałace
z ogrodami.
Religijnych i naukowych
prawodawców
trzymałeś
pod kluczem
w labiryntach Urizena,
aby wtajemniczeni
mogli
bez przeszkód
dokazywać na ulicach
Nowego Jeruzalem.
Jak dobrze
że zostawiłeś tu
swoje anielskie prace,
bo dni
mijają mi szybko
a poeci,
którzy przyszli po tobie,
zajęli się głównie
literackimi eksperymentami,
płaczem za utraconymi
miłościami
i zapachem lokalnych
win i potraw.
Poezja zmalała
razem z Ziemią
i Kosmosem,
a proroctwa
w twoich akwarelach
i akwafortach
przybrały postać
zwykłego piękna.
„Nic
oprócz wszystkiego
nie może zadowolić
człowieka”
- odczytuję, jak zaklęcie
i wiem,
braterstwo umysłów
nie zna śmierci
ani
zapomnienia.