ikariada
i gęstnieje w niej powietrze
sięgam dłonią do dna pióra
by próbować stać się wieszczem
własnej aury wokół świata
co drapieżny jest jak granit
a ja nadal w górę latam
po tą wolność której za nic
nie zagubię w żadnej czerni
dziur . tej jednej ni tysiąca
póki wersom jestem wierna
wciąż podążam w stronę słońca
.
lećmy tam gdzie księżyc mruga
lewym okiem w prawą stronę
wymieszamy się z gwiazd strugą
jak świetliki zagubione
pośród nieba srebrnej czerni
i tajemnic nieskończonych
które wabią nocy głębią
obiecując świt szalony
a więc lećmy . nic tu po nas
a przed nami brzask powstanie
kiedy księżyc skryje swą twarz
między gwiazd upojne granie
przysiądziemy na gór szczycie
tam gdzie łysy ostrzy chmury
w świętojańskiej pelerynie
powitamy snów kontury
.
hej! wirsycku mój wirsycku
kiej ci pjiknie w gwiozd koronie
jakoby na mojim licku
kiere fest atencjom płonjie
pod kolibom o północku
kaj się ugodałak z cisom
tom co lezy na wirsycku
zanim cepry jom usłysom
nim się zwali zgraja z miasta
i obetnie ci szczyt dumny
bądź mi górą co wyrasta
ponad wszechświat bezrozumny
hej! wirsycku tak se godom
godki casem tyz poceba
a ty pikniej swom urodom
rośnij w góre as do njieba
.