Po noszamu
Opoziam kedajś o dangach brzozowych,
jek puchnie las i zierzby jamrowate.
Tlo pienie noma.
Mus nolyżć pogodka i spsik z ziolna.
Jewor łuklanknie łustynuje księżic.
Poprzezijam eszcze sztrófy nad łónkami,
zahykluje potam farbami śrebra
Brok łoblyc gałajziami, łóklodo sia kele uwrocie.
Kieni só zonenblumy, nie ziam.
Leduje, nie leduje- jek zapytom?
Lnu uż nie ma, niebo cołkam jenaksze.
Bure, tintawe, jekby modrygo zaboczuło.
Dycjamber jesieniam uż siułka roztrzójsa.
Opowiem kiedyś o tęczach brzozowych,
o pachnącym lesie i wierzbach płaczących
Nasz śpiew uspokoi księżyc.
Jak znaleźć słowa, w snach co się wełnią?
Łąkom strofy poprzewijam, zaceruję srebra.
Przygniecione gałęzie układają się przy ugorze.
Nie zapytam słoneczników, płatków nie wyrwę.
Lubi, nie lubi? Nie wiem, nie powiem.
Niwa bezkresna lnem już nie jest wyszyta.
Atramentowe niebo błękitu też nie pamięta.
Grudzień jesienią za chwilę potrząśnie.
Zapomnienia czas.