Pieśń pół-człowieka - H.H przypadki X
Po dokładnym rozważeniu Waszej oferty, postanowiłam na nią przystać.
Co do sprawy XXXXXXXXXXX wydaje mi się, że idealnym rozwiązaniem będzie XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
W oczekiwaniu rychłego spotkania.
D.N
lecz podniosłam gazetę,
chcąc upewnić się,
że żaden ze środków bezpieczeństwa
mi nie zagrozi.
Spośród kartek wysunęła się
kremowa koperta, jedna z tych,
w których wysyła się zaproszenia na śluby,
czy listy miłosne w mdłych romansach.
Zaadresowano ją czarnymi literami,
które ktoś starannie wykaligrafował.
Widziałam wyraźnie swoje imię
i nowe nazwisko,
a nawet nasz dotychczas tajny adres.
Natychmiast odłożyłam gazetę
i zupełnie nie jak dama,
otworzyłam kopertę nożem do masła.
W środku znajdowała się
pojedyncza kartka
z kredowego papieru
o wysokiej gramaturze.
Rozłożyłam ją i przeczytałam jej treść.
Był to list, który jasno informował,
że jego zawartość nie jest przeznaczona
dla postronnych.
Zataję więc wszystko,
co nie wiązało się z dalszymi wydarzeniami.
Wspomniano o spotkaniu z grupą,
która tytułowała się
Bractwem potrójnego pierścienia.
Wymieniono datę i miejsce,
wspomniano, że ma to związek z H.
Reszta musi pozostać tajemnicą,
którą zabiorę do swego
po trzykroć przeklętego grobu.
Tego listu już nie ma.
Spaliłam go na popiół,
gdy tylko L. zostawił mnie
samą ze świeczką.
Moją twarz okryła maska,
której nikt jeszcze nie przejrzał.
,,To gratulacje z okazji ślubu,
ciotka nie mogła dotrzeć,
ale cieszy się naszym szczęściem”
skłamałam, a on mi uwierzył.
Był taki ludzki,
zbyt ufny, zbyt ofiarny.
Na moją prośbę
nakarmił obcego wampira,
wierząc, że go nie przemieni.
Do końca dnia zachowywałam się
jakby nagle zainteresowało mnie
zwiedzanie okolicy.
Wyciągnęłam L. niemal brutalnie na spacer,
zmuszając go, żeby wraz ze mną przeszedł
te kilkanaście kilometrów parowów,
które porastały anemiczne drzewka.
Złotołuskie jaszczurki
uciekały nam spod nóg,
a wśród szumu liści odzywał się dzięcioł.
Wydawałam się spokojna,
a on cieszył się
poprawieniem mojego samopoczucia.
W rzeczywistości miotałam się w myślach,
próbując wymyślić jak doprowadzić
do spotkania.
Czy mogłam powiedzieć,
że to sprawa spadkowa?
(Tak L. zdecydowanie powinnyśmy
pójść teraz w lewo)
A może upewnić go,
że to spotkanie, lecz skłamać co do tego,
z kim miałam spędzić ten czas?
Baldachim liści sprawiał,
że moja skóra zdawała się zielonkawa.
L. uśmiechał się do mnie,
podnosząc zabłocone kamienie,
które przyciągnęły jego wzrok.
Wspominał kiedyś,
że marzył o byciu geologiem.
Jego marzenia rozsypały się w pył,
jak to zwykle bywa w prawdziwym świecie,
gdzie wróżka chrzestna nigdy nie istniała.
Choć może niektóre marzenia
miały szansę się spełnić?
Moje myśli pobiegły do listu,
przypominając stado ogarów.
Nadzieja zapłonęła w mojej piersi.
Wspomniano o cenie,
lecz ja się nie martwiłam zapłatą.
Nie mogło być nic cenniejszego
niż to, co mi oferowano.
Nie można było za TO przepłacić.
Spojrzałam na spokojną twarz L.
i podjęłam decyzję.
D.N