ostatnia chryzantema...
~nieznany autor
zamknięte oczy
nieregularny ślad na szybie
zarysował oddech
obejmował futerał skrzypiec
jakby trzymał dziecko w ramionach
Anna wpatrywała się w bliznę na jego policzku
znowu tamten obraz mignął za oknem
narkotyczny omam nie mijał
widziała jak
powoli rozsuwała się
ciemnowiśniowa skrzeplina
wypełniała kieszeń blizny
a tramwaj pędził
za zakrętem jakby ocalił rzeczywistość
otworzył oczy
wstał
ustąpił jej miejsca w pustym tramwaju
po północy zaczynał się
dzień urodzin Anny
wysiedli na następnym przystanku
samotny kościółek bez dzwonnicy
lipa przy cmentarnej bramie
nie pachniała choć lipiec
boczna nawa otwarta ciemnością
zaskrzypiała stęchlizną krypty
świętością której nie było
zapalił świece na marmurowym blacie
nuty oparł o mosiężny świecznik
stanął pod krzyżem i zagrał…
więcej niż dotyk
więcej niż
przenikające fizyczne podniecenie
wyrzucił pod stopy Anny
darowanie winy
jęczały struny w bólu
zamknięte
w szczelinach kamiennych nieczułości
pogrążało się istnienie w mroku
życie grało ostatni marsz
pociąg wyleciał z szyn
otworzyło zgliszcza umarłe miasto
na popiołach zakwitły ostatnie złocienie
potem została cisza
powoli konała
pięciolinia lipcowej nocy
na kolanach Anny
i głos z oddali… wracaj
nie wróciła serce nie było wieczne