Holenderskie martwe natury (drugie podejście)
na holenderskie martwe natury,
to jakbym stanął
u drzwi domostwa,
w którym o ładzie umysłów
jego mieszkańców
opowiada obfitość jadła
i naczyń,
a gra światła i cienia
na zdobnych tkaninach obrusów,
nie przywodzi na myśl
niczego,
co wykraczałoby
poza świętą sferę ciała
i materii.
Gdy patrzę
na holenderskie martwe natury,
to jakbym rozmawiał
z umarłymi,
którzy ze spokojem
zerkają na leżące na stołach
kielichy, talerze i widelce,
wiedząc,
że pozostawione przez nich
ziemskie dobra,
o wiele lepiej opowiedzą
historię życia
niż rozedrgane struny
egzaltowanych
pieśniarzy.