Kroniki Sybilli - rozdział 18-19-20-21
Samuel był nieprzeciętnej urody, czarno-krucze włosy poskręcane niczym spirale, kontrastowały z bladością twarzy. Oczy czarne, wręcz demoniczne, ujmowały swoja głębią i wżerały się w pamięć. Gdy się uśmiechał , w kącikach ust tworzyły się dołki, które Sybilli bardzo się podobały. Za wysportowaną sylwetką i nietuzinkowa urodą , szedł też charakter. Zawsze opanowany, skromny,roztropny i do tego, bogaty, przyszły król, był idealnym kandydatem na męża. Nie tylko arystokratki z Ur na niego polowały, nawet Sybilla marzyła by zostać jego żoną. Lecz teraz stała w jego sali tronowej i czekała na audiencję.
- Czy nadal uważasz, że to planety krążą wokół słońca? - usłyszała znajomy głos. Samuel wszedł do sali, szeroko uśmiechając się do niej.
- A ty nadal uważasz, że ziemia jest płaska ? - odpowiedziała mu pytaniem Sybilla. Król Ur zaśmiał się serdecznie i nie zważając na Ragnara, złapał ją objęcia , podniósł do góry i zatoczył nią koło. Król Północy patrzył nieco zdegustowany tym przywitaniem.
- Przykro mi z powodu twojego ojca - wyszeptała gdy tylko stanęła na nogi.
- A mi przykro, że muszę przejąć jego obowiązki - odpowiedział smutno.
- Samuelu, Królu Ur - odezwała się oficjalnym tonem Sybilla - Proszę Cię o zgodę na wejście do Gwiezdnego Domu.
Król spojrzał na nią spode łba, a potem na Ragnara.
- W jakim celu - zapytał cicho.
- Chcesz wersję oficjalną , czy nieoficjalną ? - zapytała Sybilla
- Tą i tą - odpowiedział.
- Oficjalnie jestem tu, aby otrzymać błogosławieństwo wyroczni, a nieoficjalnie to chcę by wyjawiła mi moje pochodzenie.
- To wszystko ? - zapytał Samuel z przekorą w głosie. Sybilla spojrzała w jego oczy. Uśmiechały się tak jak zawsze gdy wiedział, że jest drugie dno i prawda jest zgoła odmienna.
- Samuelu... - chciała się wytłumaczyć , lecz jej przerwał.
- Udzielam wam zgody na wejście do sanktuarium. Póki co doprowadźcie się do porządku i zapraszam na wspólną wieczerzę.
Wychodząc z sali tronowej zwrócił się do Ragnara:
- Witaj Królu Północy. Wieści o Tobie prześcignęły Cię.
****************************************
Nastał wieczór i czas wieczerzy, na którą zjawiła się tylko Sybilla. Ubrana w tradycyjny strój królestwa Ur, w lniany, biały peplos, wyglądała zjawiskowo. Samuel w milczeniu przyglądał się jej, gdy tylko wkroczyła do komnaty.
- Gdzież Król Północy ? - zapytał wpatrując się w swojego gościa.
- Został w komnatach, słaby jeszcze po chorobie. Z resztą uznał,że z całą pewnością mamy sobie wiele do opowiedzenia - odpowiedziała z godnie z prawdą.
- Czyżby zazdrość przez niego przemawiała ? -zapytał odsuwając jej krzesło, po czym usiadł naprzeciw niej.
- Ragnar nie zna zazdrości, raczej to duma przez niego przemawia - odpowiedziała Sybilla.
- Zatem zostaliśmy tylko we dwoje - stwierdził Król Ur uśmiechając się. - Częstuj się - dodał wskazując na różnego rodzaju mięsiwo, owoce i chleb.
- Opowiedz co u Ciebie , jak dajesz sobie radę po tak radykalnej zmianie - zagadnęła go.
- Hmm...śmierć ojca zakończyła moje beztroskie życie. Matka szuka mi żony i wciąż powtarza o przedłużeniu rodu. W Gwiezdnym Domu wyznaczono nową arcykapłankę, zbliżoną wiekiem do mnie i znowu będą porzucać chłopców w lesie.
- Możesz to zakończyć -wyszeptała Sybilla.
- Jak ? - zapytał.
- Wydając odpowiedni dekret - oznajmiła.
- To przywilej arcykapłanki, ale póki zapełnia się ich skarbiec, nie zrezygnują z kury znoszącej złote jaja.Poza tym nie wiem jakby lud zareagował...
- Mam nadzieję, że tą starą wiedźmę wygnają do lasu, by skończyła jak jej dzieci - rzuciła Sybilla. Król Ur zaśmiał się gorzko.
- Najlepszym rozwiązaniem , byłoby zniesienie ceremonii "świętego małżeństwa", ale ja mam związane ręce - wyznał.
- Mój drogi Samuelu - zaczęła ciepło - Kiedyś wkradłam się do Cytadeli i znalazłam stare, zapomniane bestiariusze. Jest w nich wzmianka o pełnym zakończeniu rytuału "świętego małżeństwa", ale dokonać tego może tylko Gwiezdne Dziecko Zrodzone z Gwiezdnego Pyłu. Według nich, gdy pocznie dziecko ze śmiertelnikiem ostatecznie dojdzie do połączenia nieba i ziemi.
- Syb - zwrócił się do niej zdrobniale - to mrzonki, stare legendy, to nigdy nie nastąpi. Gwiezdne Dziecko nie istnieje...
- Isztar jest prawdziwa - przerwała mu.
- To tylko jedno z wielu jego imion - odpowiedział. Zapadła cisza, patrzyli na siebie w milczeniu. Wciąż widziała w jego oczach uczucie, które bardzo starał się okiełznać.
- Samuelu - odezwała się po chwili cicho - jeśli jutro nie wrócę z sanktuarium, przyjdź tam do mnie.
************************************************
Potężne wrota sanktuarium otworzyły się z wielkim hukiem. Sybilla zajrzała w głąb , lecz prócz ciemności nie widziała nic. Zatrzymała się tuż przy samym progu, nasłuchując zbliżające się do niej głosy. Po chwili, z mroku wyłoniły się sylwetki kapłanek.Były to entu.Można je było rozpoznać po czarnych, skromnych peplos spiętymi fibulami z brązu. Naditu natomiast, wyróżniały się znacząco.Z reguły przyodziane w białe peplos i złote fibule wzbudzały podziw. Teraz trzy młode entu, zatrzymały się tuż przed nią.
-Pani,do świętego miejsca należy wejść boso - usłyszała głos jednej z kapłanek. Chwilę się zawahała, lecz uczyniła to, co należało. Patrzyła na te młode kobiety i wiedziała, że w chwili, kiedy przekroczy próg Gwiezdnego Domu, wszystko się zmieni, stanie się Isztar, Gwiezdnym Dzieckiem i żadna siła nie powstrzyma jej gniewu.
Stała teraz boso, tak jak tysiące lat temu w Uruk, ale potężniejsza i bardziej nieprzewidywalna. Podniosła stopę i przekroczyła próg. Gdy tylko ją postawiła zatrzęsło budowlą. Spłoszone kapłanki zeszły jej z drogi, uciekając w ciemność. Druga stopa i to samo, lecz tym razem wstrząs był silniejszy.Wrota z ogromnym impetem zamknęły się za nią i nastała ciemność. Po chwili, ciało Sybilli zaczęło pulsować złotym kolorem, a oczy jarzyć żywym ogniem. Zrzuciła z siebie peplos i naga ruszyła w kierunku centralnego punktu świątyni. Oto nadeszła Isztar.
Kapłanki, które wcześniej czmychły, teraz wróciły zainteresowane tym co się dzieje.
- Na bogów, to Gwiezdne Dziecko - wyszeptała jedna z nich. Po chwili przed Isztar pojawiła się nowa arcykapłanka.
- Na kolana śmiertelniczko - z ust bogini dał się słyszeć nienaturalny głos. Jednak kapłanka stała jak sparaliżowana.Nagle, jakaś niewidzialna siła szarpnęła jej ciałem i rzuciła do stóp bogini. Arcykapłanka przestraszona zaczęła szlochać.
- Pani, wybacz jej , jest młoda i dopiero zaczęła służbę jako najwyższa kapłanka - odezwała się nagle , jedna z starszych kobiet. Bogini spojrzała w jej kierunku.
- Dzieciobójczyni - wysyczała Isztar.
- Pani, nie czyniłam nic wbrew prawu, wykonywałam pokornie twa wolę... - nie zdążyła dokończyć bo złapała się za gardło i dusząc upadła na marmur.
- Czy wy ludzie naprawdę wierzycie, że pochwalam śmierć niewinnych istot ? - głos bogini zagrzmiał niczym burza.Rozejrzała się po świątyni i grzmiała dalej - Gdzie nie spojrzę, złoto, srebro,marmury, przepych godny bogów i królów, a ty niszczyłaś życie , które mogłaś godnie wychować.
Staruszka leżała ciężko oddychając. Isztar podeszła bliżej czegoś co już dobrze znała. Basen z czarną, gęstą cieczą. Brakowało jednak jednego najważniejszego elementu. Wrót Niebios.
- Co tu uczyniono ? - zapytała rozgniewana bogini, jej ciało wręcz raziło blaskiem.
- Pani - odezwała się ponownie staruszka - Za czasów króla Baliana , Wrota Niebios zostały przeniesione w nieznane miejsce, na dalekie południe , na kraniec pustyni.
Isztar już nie słuchała. Podeszła do basenu i zaczęła się w nim powoli zanurzać, aż całkiem znikła.
********************************************************************
Patrząc przez małe okienko, Kira spoglądała na oddalającą się Ziemię. Rozpoczęła się jej długa podróż w jedna stronę, do nowego domu.Mars.Zimna i nieprzyjazna czerwona planeta.Średnia temperatura -63 stopnie Celesjusza ,niski poziom grawitacji, atmosfera składająca się głównie z CO2 , spore promieniowanie kosmiczne i silne wiatry słoneczne.Łatwiej tam o śmierć niż o życie , ale leci, nie tylko terraformować planetę, ale przede wszystkim realizować swoje marzenia. Była jedną z wielu tysięcy, którzy przystąpili do programu " Nowy Horyzont " ale nie wszystkim było dane przejść przez selekcję, potem badania lekarskie, a na końcu badania psychofizyczne. Jest jedną z dwudziestu czterech osób z międzynarodowej grupy, które można nazwać "szczęśliwcami". Wie, że będzie bardzo ciężko.Czeka ich nie tylko budowa szklarni i nowych kwater dla przyszłych członków misji ,ale również badania roślin , terenu obok obozu i ich własnych ciał.Jednak niczego bardziej nie pragnie, jak zrozumieć nieznane.
- Trochę za późno na pożegnania -usłyszała za sobą znajomy głos.Obróciła się uśmiechając szeroko.Za nią stał wysoki przystojny mężczyzna w takim samym kombinezonie jak ona.Uśmiechał się do niej oglądając dokładnie z daleka jej zgrabną figurę.
- Ładnie Ci w tym mundurku - dodał podchodząc bliżej.
- Gdzie zgubiłeś swoją dziewczynę Bastian ? -zapytała z przekorą.
- Ona nie jest moją dziewczyną.
- Odniosłam inne wrażenie...
- Nic nie poradzę że jestem fantastycznym facetem, którego kobiety uwielbiają za urok osobisty - odpowiedział z rozbrajającą szczerością.Uśmiechał się do niej i patrzył przenikliwie. Nie lubiła tego wzroku, ale te dołeczki gdy się uśmiechał naprawdę jej się podobały.Przez dłuższą chwile patrzyła na to chodzące cudo i nim się zorientowała już się pochylał nad nią.
-Nawet gdybyś miał być ostatnim facetem na świecie....-próbowała wybrnąć z niezręcznej sytuacji.
- Tak,tak ,wiem....ale weź pod uwagę że jesteśmy misją samobójców z biletem w jedna stronę i nie mamy nic do stracenia - wszedł w jej słowo, pozwalając odejść.Spojrzał za nią.Było w niej coś co go pociągało. Podobał mu się ten mały rudzielec ,mimo że wolał brunetki. I mimo ,że przy niej tracił pewność siebie i czuł niepokój to nie mógł przestać myśleć o niej.
- Widziałeś może gdzieś Marcusa ? - zapytała Kira
- Ten komputerowiec ? W mesie... -nim zdążył dokończyć zdanie zobaczył znikającą burzę loków.
Zastanawiał się co ona widzi w tym Marcusie.Ten facet jak nie programuje kolejnych urządzeń ,to siedzi w kącie z nosem w książkach.Przecież papierowe wydania to już archaiczny przeżytek. W dobie rozwoju nanoelektroniki i bioinżynierii wszystko można w naszej głowie zaprogramować, załadować.Wystarczy jedno naciśniecie małżowiny usznej i jesteś wewnątrz swego umysłu.Masz nieograniczony dostęp do wszelkich informacji , jesteś niczym biologiczna encyklopedia, wiec po co czytać książki.
I tak zastanawiając się ruszył w kierunku małej sali gimnastycznej.Priorytetem na statku były ćwiczenia fizyczne ,które pomagały utrzymać kondycję.Regulamin wymagał dwu - trzy godzinnych ćwiczeń ,więc nikogo to nie było wstanie ominąć..
W tym czasie Kira dotarła do mesy.Było tam gwarno i wesoło.Wzrokiem odszukała Marcusa.Siedział wciśnięty w kąt w najdalszym miejscu , jakby ukrywał się przed wszystkimi.Tak jak podejrzewała, czytał.Dziwnie wyglądał z książką w dłoni."Raz kozie śmierć" ,pomyślała ,zbierając się na odwagę by go zagadać.
-"Żyj tak ,jakbyś miał umrzeć jutro.Ucz się tak jakbyś miał żyć wiecznie"- rzuciła cytatem siadając obok mężczyzny.
- "Narodziny i śmierć nie są dwoma odmiennymi stanami, lecz odmiennymi aspektami tego samego stanu"- odpowiedział jej cytatem , spoglądając na nią zdziwionym wzrokiem.Kira odbiła piłeczkę :
- " Bądź zmianą ,którą pragniesz ujrzeć w świecie"
- " Nienawiść jest najsubtelniejszą formą gwałtu"- odbił z kolei on uśmiechając się i od razu dodał - Nie sądziłem, że ktoś tu jeszcze zna cytaty Gandhiego.
- A ja nie sądziłam że zobaczę tu książkę - odpowiedziała wskazując na lekturę którą czytał. Marcus spojrzał na książkę delikatnie głaszcząc jej okładkę.
- To niezwykła książka - wyszeptał cicho - należy do mojej rodziny od pokoleń.Jest to zbiór wierszy i opowiadań jakie spisała je pewna kobieta , a która jest moim przodkiem.Z tego co wiem egzemplarzy jest niewiele i przeszła bez echa ,bo została wydana w małym nakładzie i tylko dla najbliższych.
-Mogę na nią zerknąć ? - zapytała Kira. Marcus popatrzył na nią z uśmiechem podając książkę.Była niepozorna,cienka, z pożółkłymi ze starości stronami..Na okładce, która kiedyś była czerwona, widniał wypłowiały szkic róży.Strona tytułowa wyglądała tak samo ,tyle że na górze widniał autor - Elizabeth Rock, a na dole dedykacja - "Mojej największej miłości..."