Szkarłatna analogia
dawno minionych niechlujnych dni.
Z niebios zleciała w głębię nicości
porzuconych na rozdrożu samotnych chwil.
Umiała kochać choć miłości nie doznała
z kłamliwie utkanych bratnich gałęzi.
Kamień obrazy w krzyk duszy spinała
podzielonych w szaleństwie wątłych więzi.
W iluzji trudnych myśli gnijącej nadziei
szarpała za klamkę zamkniętych drzwi.
Wierzyła w słuszność szlachetnych idei
aż po ostatnią przelaną kroplę krwi.
Z wizją na życie wszakże w samotności
bez pardonu do celu uparcie gna.
W trzeźwości umysłu bolesnych przykrości
z determinacją w założeniu lojalnie trwa.
Nie ważne ile pokrętnych dróg przejść trzeba
i jak wysoko ponad chmury przychodzi się wznieść.
Najważniejszy jest piec, a z niego kromka chleba
by z apetytem można było ją zjeść.