Idzie pierwszy...
a skoro tak, to z laską idzie.
Idzie też z kijem –
gdy duch wyskoczy zza grobu,
to go łupnie w dupsko,
żeby ućkał, ućkał.
Idzie spokojnym krokiem,
a ludziska wszystkie przeciwnie
– jakby się paliło gdzie...
A przecież ognia wystarczy,
żeby spalił, co złe,
i przemienił w czyste.
Skwierczą znicze i te coroczne marudy,
którym lepiej było za czasów minionych.
W sumie im się nie dziwię
– też lubiłem patrzyć na łunę
między cmentarzem a wiecznym życiem.
A tam przy Krzyżu wujek uśmiechnięty
– a, kuku! Pierwszy zamierza się kijem,
ale mówię: „Czekaj, czekaj! On żyw jeszcze!”
To go łaską spod pazuchy (a tego ze sto mililitrów),
tak, żeby żony nie widziały, a później do stada.
Do stada!
I sto lat mu jeszcze! Listopadowe
św.je(r)szcze. Idzie, idzie...

 
              
