Drewniany ludzik
jej właściwego
i twarz bez rysów,
prócz obietnicy nosa.
Ma okrągłe stawy
nabite śrubami
i pręt wbity w kręgosłup.
Mogę go ustawiać, jak zechcę,
w pozę dumną,
zalotną,
zabawną lub zmartwioną,
a on będzie jedynie patrzył
twarzą bez oczu,
tam, gdzie mu nakażę.
Powierzyłam mu największe skarby,
a on dźwiga je odważnie,
jako podstawka na biżuterię.
Wyciąga dłonie,
niby w modlitwie,
by nie zsunęły mu się z ramion łańcuszki
i rzemyki.
Na komodzie stoi
mój ludzik drewniany.