Na krawędzi milczenia
bo krzyk nie przebija ścian,
których nikt nie widzi.
wszyscy zajęci —
swoimi światłami,
a ja – ciemnością między nimi.
codzienność boli jak zadrapanie
na miejscu, którego nie da się nie dotknąć.
każdy poranek to wyrok warunkowy,
a noc – przesłuchanie bez odpowiedzi.
myśli krążą w kółko,
jak ptaki uwięzione w pokoju
bez okien.
bije we mnie cisza,
z każdą godziną cięższa.
czasem mam wrażenie,
że już mnie nie ma.
że jestem tylko odbiciem
na wodzie,
której nikt nie zauważa,
dopóki nie zniknie fala.
czy ktoś by zauważył brak mojego kubka w szafce?
czy telefon zamilkłby naprawdę?
czy moje milczenie miałoby echo
czy tylko pył?
chciałabym powiedzieć,
że nie chcę zniknąć –
chcę tylko, by ból przestał mówić za mnie.
chcę tylko, by ktoś usłyszał
ten szept w środku mnie:
„nie mam już siły, ale jeszcze jestem…”