KOMES CZĘSTOMIR VI
Nieraz zabawiając mnie rozmową w długie wieczory,
Dzięki niemu o swoim kalectwie zapominałem,
Uśmiech powracał na moje oblicze.
A miał on, muszę przyznać, fantazję niesłychaną,
Potrafił wyczarować słowem różne krainy,
Skąd czerpał wiadomości o Kraju Psiogłowców,
Dalibóg – nie wiem!
Opowiadał przy tym z takim zapałem,
Z takim ładunkiem krasomówstwa,
Że pokładałem się wręcz ze śmiechu,
Tak ciekawie i zabawnie mówił.
Głomacz wpadł na pomysł, że zawezwie zielarkę,
Babę czarownicę, która mieszka przy lesie,
Wsiadł tedy na konia, obiecał, że wróci,
Po czym pognał galopem pod miasto ku słońcu.
Czekałem długo na powrót mego sługi,
Ale doczekałem się – rozległ się tętent kopyt
I Głomacz wpadł, zdyszany, do izby,
Wiodąc ze sobą niewiastę całkiem zgrabną.
‘Oto, panie, zielarkę znalazłem’ – ozwał się Głomacz
Swoim dyszkantem, po czym ukłonił się i wyszedł,
Bez słowa, do jakichś własnych spraw,
Zostawiając mnie samego, sam na sam z zielarką.
‘Władysława jestem, rodem z Rumelii’ – rzekła,
Rumieniąc się, śniada dziewoja,
Kłaniając się nisko, do samej ziemi,
Po czym, wyjąwszy sakwę, dobyła z niej ziół.
Posmarowała me rany zielem pachnącym,
Powtarzała te zabiegi codziennie przez tydzień,
Sporządzała mi też napary ziołowe,
Z każdym tygodniem czułem się lepiej.
Jakoż doszedłem wkrótce jako tako do siebie,
I nawet nie czułem już bólu w ranie,
Mogłem też wstawać, różne rzeczy robić,
Wrócił też Głomacz, najwierniejszy z wiernych.
Władysławę wynagrodziłem za starania i trudy,
Wręczyłem jej sakwę, pełną srebra i kamieni,
Za co kupiła sobie płaszcz z futra borsuków,
Zadowolony byłem, że mogłem to docenić.
O mojej historii dowiedział się także
I książę Bolesław, przysłał więc czym chyżej
Swojego posła, wraz z awansem
I nakazem przyjazdu na swój dwór.
Spakowałem tedy swoje bagaże
I przeżegnawszy się (na wszelki wypadek),
Ruszyłem w drogę, wraz z eskortą zbrojnych,
Na wozie wieziony z wszelkimi honorami.
Na miejscu, w palatio książęcym,
Ujrzałem parę władców, Bolesława i Zbysławę,
Jego drugą żonę, otoczonych wianuszkiem
Swoich latorośli, pacholąt i córek.
Stanąłem przed ich obliczem, skłoniwszy się,
Na co odpowiedział mi książę, wstając ze swego tronu,
Zbliżył się ku mnie i chwytając za ramię,
Powiódł mnie ku ławie, skórą wyściełanej.
A był on książę mężem przysadzistym,
Z twarzą, noszącą ślady wojaczki,
Znać było na niej trud całego życia,
Naznaczonego cierpieniem i znojem.
Zbysława, jakby dla kontrastu, była niewiastą
Smukłą i wiotką, o twarzy nawet przystojnej,
Na której często gościł szeroki uśmiech,
U jej stóp bawił się jej syn, mały książę.