RDZA
na drzewach
na które nie chcą już wchodzić żadne dzieci
którym pozostał tylko chłód
jesiennych wieczorów
i mrożąca krew w żyłach samotność
rdza, w szprychach dziecięcych rowerków
z jakich tak naprawdę nigdy nie wyrośliśmy
bo ciągle upadamy
we włosach matki
intensywnie przypomina krew
że nie można oderwać wzroku
nie poczuć żalu
twarz matki w rdzy…
zamiast w kojącej bieli starości
rdza w dłoniach
w których nikt nie mieszka
i wypruto z nich krążenie
ciężkie zasłony na oknach
nie ma potrzeby ich odsuwać
w środku nie ma życia, które karmi się
światłem
teraz piwnice buduje się na piętrach
martwe dzieci wspomnień są w każdej z nich
i przynajmniej po jednym wściekłym szczurze
rdza wślizgnęła się do zamka w drzwiach
zamknęła
uwięziła coś o czym się nikt nie dowie
co jest w piwnicach oprócz telewizora,
worków z deformującymi ziemniakami
i gitary, na której już nikt nie zagra
odnalazła ten najważniejszy teraz klucz
który, stojąc po drugiej stronie trzymasz w ręce
i odebrała mu termin ważności
o klucze trzeba dbać, trzeba ich używać
rdza, brązowe futerko, odporne na
porę roku i na czas
łasi się do mnie, do ciebie
miejsc wśród nas
między nami
i w nas
przebiegłym ogonem zamyka wszystkie furtki
do kwiecistych ogrodów
sadów z owocami
serc z nadziejami i ciepłem
tylko parki i pola pozostawia otwarte
tam
wśród traw, liści i ziemi
i zbyt starych drzew
czeka na bezdomnych
na ławkach też czeka
nazywa się przeznaczenie