versus
ciemności haftem drży
po omacku
niezdolne wisielcem ciernistym
zakwitnąć
gdyż to co we mnie
ciszy haftem wyszyte.
Motylem skrzydli się
bulwar złotolity
w nadziei lesie
duktem wyryty
wyuczony.
Ten szlak niejawny
sfinksowy
na gościńcu duszy mej
przesmykiem radości zaklina.
Gdy inni w bolączki zgrzytaniu
u wrót ogienka mego
jęczą
strapienia krzyżem łomocąc
twardą zagwozdką
do zgryzienia jestem
żarząc się łuną
w ich piekła pęknięciu.
W jałowizny drętwocie
w marazmu bezsile
zorzą płonę
migocącą iskrę rozdając
i jazgot ich gehenny
w pieczarze Hadesa
Słońcem uśmierzam.