Zachód
Jest już blisko horyzontu.
Jak dogasający ogień,
Żarzy barwą już gasnącą.
Jego czerwonawa barwa,
To ciemnieje, to jaśnieje,
Tętniąc blaskiem jak puls życia,
Niby płacze, lub się śmieje.
Słaby wietrzyk też już milknie,
Opada wzniesiony pyłek,
Słychać ludzkie ciche głosy,
Czekające na dnia schyłek.
Drzewa szumieć już przestały,
Zanurzyły się w szarości,
Cień rzucają smukły, długi,
Który traci swej ostrości.
Białe obłoczki na niebie
Różowo się zabarwiają,
Słońce sięga horyzontu,
Coraz niżej zapadając.
Ptaki do gniazd już wróciły,
Zanika ich świergotanie,
Pióra jeszcze dziobem czyszczą
Przywołując zasypianie.
Z pól dochodzi pomruk bydła,
To ostatnie dzienne tchnienie,
Zmęczony świat już zasypia,
Rodzi się mrok i milczenie.
Przyroda się do snu skłania,
Księżyc czeka za chmurami,
Chce objawić swe władanie,
Ubogacić świat baśniami.
Tylko rzeka cicho szemrze,
Kołysanką świat usypia,
Przetaczając swoje wody,
Pluskiem czasem cicho prycha.