Odkawiona
na trzeszczącej bladą rudością werandzie.
Nadgryziony zębem czasu próg,
zgasił strzępami farby mój ostatni uśmiech.
Drżałam, otulona mimo woli deszczowym
pledem przenikliwego wiatru.
Zza nieszczelnych okien dobiegał gwar
roztańczonych w rytm weny Poetów.
Zerkając tęskno w ich stronę,
zapukałam niepewnie w zaparowaną szybę.
Pozostając niezauważoną, odstawiłam kubek
na rozchybotanym parapecie i odeszłam.
Tu też nie napiję się kawy...