wilgotny niepokój zamarza nawet latem
próbuję zapamiętać kształty drzew
brzemiennych wspomnieniem o tobie
i twardych kamieni w oczach syna
coś we mnie pękło na wieść o niezbadanych
nawet lustro przestało być atrakcyjne
nie pomaga w złapaniu równowagi
przy przechodzeniu do porządku
codzienność ma teraz inny wymiar
poranki takie nieoczywiste jak echo
snów w których mnie nie było a bolą
słojami nagich drzew w słowach
ubrane na biało z niemożliwości
kiedy świat z każdą chwilą umiera
mam bardziej wyczulone spojrzenie