Piwoszek
Brzydki Piwoszek w karczmie na rozstaju
Za kołnierz wskoczył jednemu hultaju;
Ten drapie ucho; piwo kusi, nęci –
Głową to w prawo, to w lewo zakręci.
Kufel pusty, piwo brzuch wypełnia,
Z wolna karczma ludźmi się zapełnia.
– Jeden miał być, na kolejny ochota?
Dziwi się sam sobie. – Jak i dlaczego?
Co niby przyczyną tego wszystkiego?
Pije drugi, trzeci. – Cóż za dziwota?
Mijają godziny – następna, kolejna,
Miękną nogi hultaja, ręce się trzęsą;
W oczach wiry zamieci, mgła popod rzęsą –
Pod nogami wyboje, podłoga chwiejna.
I bum, jakby pałką ktoś trzasnął,
Przewrócił się, na chwilę zasnął;
Wstaje, rękami chwyta blat stołu,
Z kumplami śmieje się pospołu.
Czerń nocy bez gwiazd, ciemno nagle,
Znowu bach na deski dębowe;
Mózg ściskany jakby w imadle –
Wstaje i łapie się za głowę.
– To się upiłem. Trzeźwy być miałem!
I do kompana: ja ciebie znałem,
Mieliśmy fuchę, tyś ze mną robił
U pana wiele... Pamiętasz jeszcze?
I w mordę go, choć ten nic nie zrobił;
Dookoła spojrzenia złowieszcze
Na zdarzeń bieg tych patrzą zdziwieni
Do bójki w złości już zaprawieni.
Drugi podchodzi, patrzy spod byka,
Hultaj już wzrokiem po nim przemyka.
– Co się tak gapisz ty łbie zakuty?
Reszta dołącza się do marszruty…
Pękają stoły, drewniane krzesła,
Kufle latają, brzęczą jak muchy,
Karczma w posadach cała się trzęsła
W wyniku bajzlu i zawieruchy.
I nagle cisza, jak makiem zasiał.
Wzrok swój kierują w stronę zakały
Przez którą wszystkie kufle fruwały.
A ten wesoły, jakby nie musiał
Nic mówić. Śmiech, zęby szczerzy:
Zachciało się wam wieczerzy.
Myśli się dziwne jakieś kotłują;
Deski zalane, ściany wirują;
Wzrok rozbiegany; kołysze, chwieje;
Zęby wybite – w oczach zawieje.
Wiercą robaki. – Bardzo mi miło,
Jam Piwoszek. – I to ich olśniło.